Sophie |
Wysłany: Śro 19:18, 06 Cze 2007 Temat postu: |
|
28.06.2004
Jak to wiele może zależeć od jednego słowa, jednego gestu, jednego imienia.. Od kiedy stałam się Noną, zmiany w moim postępowaniu i widzeniu świata stały się widoczne nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich wokół, co zaowocowało paroma zdezorientowanymi spojrzeniami ze strony członków rodziny i zapytaniem, czy aby ‘na pewno dobrze się dzisiaj czuję’. Mój starszy brat z przekąsem oświadczył, że chyba zostałam porażona ‘gromem optymizmu’, którego on z kolei zupełnie dzisiaj nie czuje, moja matka skwitowała wszystko jednym krótkim ‘dojrzewa’, a ojciec, jak to ojciec, jedynie westchnął i pokręcił głową, co zapewne miało oznaczać ‘ach, te dzieci..’. Spytasz, drogi Pamiętniku, co takiego zrobiłam – otóż, na przykład, wyrzuciłam wszystkie moje broszury i książki wojenne.
Mówią, że każdy ma jakieś swoje dziwadło, odchylenie – moim zapewne była fascynacja okresami wojennymi. Zawsze bardzo łatwo było mnie wzruszyć, i pamiętam, że od dziecka płakałam podczas opowieści z tamtych dni. Może nie tyle wylewałam łzy nad poległymi żołnierzami, a nad istotą ludzkiego okrucieństwa, które, jak się okazuje, potrafi zniszczyć wszystko, wszystkie granice, jakie nasza rasa sobie postawiła – typowy przykład ignorancji i lekceważenia własnych bliźnich.
Wiem na pewno, że wiele razy płakałam nad tęsknotą. Nad, mimo wszystko, pewnym pięknem zaklętym w tych, do cna, ostatniej kropli krwi (której, o ironio, wylano tak wiele), złych czasach. Zawsze wierzyłam w potęgę dobra, i chyba słusznie – bo w co jeszcze można teraz wierzyć? Ludzie odwracają się od Boga, ja sama nie wiem, czy jeszcze potrafię pokładać w nim nadzieję – a z pewnością nie w takim, o jakim głosi kościół. Moja rodzina nigdy nie była specjalnie wierząca, nie potrzebowaliśmy tego wszystkiego – a przynajmniej takie stwarzaliśmy pozory. Bo ja szukałam Boga, gdy byłam dzieckiem. Potem zaczęłam się usamodzielniać, wmawiałam sobie, że nie potrzebuję żadnego ‘stwórcy’, ale z każdym takim zapewnieniem – potrzebowałam go jeszcze bardziej. W końcu stworzyłam sobie własnego Boga, który był ucieleśnieniem wszystkich nadziei i wyobrażeń – tym Bogiem były marzenia, w których mogłam się bezpowrotnie zatracać i tworzyć lepszy świat.
Więc wyrzuciłam swoje książki – do których zerkałam za każdym razem, gdy próbowałam zrozumieć istotę człowieczeństwa – ale nie żałuję. Wydaje mi się, że już wiem wystarczająco dużo, a poza tym – skończyła się dla mnie era chłonięcia bólu, by wyleczyć rany. Postanowiłam się cieszyć – naprawdę cieszyć, bez żadnych zobowiązań i zahamowań. I nie zatruwać własnego życia przez dawną śmierć – choć przecież za moje dzisiaj, oni oddali swoje jutro.
Znów spotkałam się, oczywiście, z Kubą. Kolejny raz przechadzaliśmy się po Długiej, na przemian – całując się, i opowiadając o sobie. Dowiedziałam się, między innymi, że Kuba jest jedynakiem, ma osiemnaście lat i mieszka sam w małym mieszkanku we Wrzeszczu – jego rodzice wyjechali do Anglii, i co miesiąc przysyłają mu sumę pieniędzy, pozwalającą mu żyć.
- Nona.. jesteśmy parą? – spytał nagle, kończąc długi pocałunek.
- A bo co?
- Jeśli tak.. – jego głos nagle nabrał dziwnego, ostrożnego tonu. – Jeśli tak, to muszę przedstawić cię moim przyjaciołom.
- Czyli na przykład temu z autobusu?
- Ee.. tak, jasne, temu też – przytaknął, ale zauważyłam jego wahanie.
- Dobrze – rzuciłam obojętnie, wtulając się w niego. – Ale pod warunkiem, że i ty poznasz moich.
- Jasne – zgodził się szybko, ale widać było, że będzie to dla niego jedynie przykrym obowiązkiem. Poczułam do niego nagłą falę chłodu; bo przecież mógłby choć wykazać sztuczną radość i chęć poznania osób, które mnie otaczają – w końcu to one, razem z nim, są najważniejszą częścią mojego życia.
Kuba, jakby wyczuwając moje uczucia przycisnął mnie do siebie mocniej, i zaczął delikatnie gładzić po włosach.
- Kocham cię, Nona.
- Kochasz? – mruknęłam. – Ale ja nie wiem, co to znaczy.
- To, że nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Wiedział, jak mnie zmiękczyć. Czułam, że moje serce rozpływa się jak topniejący wosk nad migającym ognikiem świecy. |
|
Sophie |
Wysłany: Śro 16:07, 30 Maj 2007 Temat postu: |
|
27.06.2004
Tak, tak to dziwnie jakoś się w życiu składa – raz nie piszę przez trzy miesiące, a potem nagle – dwa dni z rzędu. Czy to nie jest typowy przykład zmienności losu?
Pewnie powiesz, drogi Pamiętniczku, że nie – że to typowy przykład mojego lenistwa, a następnie – żalu za grzechy.
Ale ja naprawdę sądzę, że tam w górze – musi ktoś być; może rzuca kostki, ot tak, z nudów, i wynik wprowadza do naszego życia? Na przykład: sześć – cyk! Wprowadzamy coś nowego. Jeden – zostaje po staremu, może jutro uda mi się wylosować coś innego.
I tak dalej, i tak dalej.
Wiem, że niektóre moje myśli są całkowicie, do szpiku kości zwariowane – ale co ja mogę zrobić? Myślę, marzę, wyobrażam sobie – i nic nie na to nie poradzę; poprawka – nawet nie chcę. Bo czym byłoby nasze życie bez marzeń? Nawet tych najbardziej głupich, bezsensownych, nie mających najmniejszej szansy się spełnić? Byłoby.. puste.
Z kolei moje zaczyna się zapełniać – wirować nerwowo, rozsypywać swoją dotychczasową rutynę na proch – sama już nie wiem, co się ze mną dzieje, sama już nie wiem, kim właściwie jestem. Chciałam zmian – tak, ale nie tylu naraz! Gubię się, ale wiesz co, Pamiętniku? Podoba mi się to. Podoba mi się to, że wszystko przestaje być równo ułożone na półeczkach, doskonale zsynchronizowane, że do mojego świata wdarł się pewien nieporządek, wirus, który przestawia wszystko wokół. Doszłam do wniosku, że chyba jednak nie chcę być pedantką, a bałagan może być zabawny.
Zadzwonił.
- Ym, cześć, nie wiem, czy pamiętasz.. to ja, ten chłopak z autobusu – usłyszałam, gdy drżącymi palcami nacisnęłam na zieloną słuchawkę. Właściwie nie wiem, dlaczego drżącymi. I nie mam pojęcia, co sprawiło, że czekałam, może podświadomie, na ten telefon, mając go ciągle obok siebie, i zerkając na niego co parę sekund, mimo iż naprawdę starałam się tego nie robić.
- Chyba kojarzę – uśmiechnęłam się sama do siebie. Co za perfidne kłamstwo!
- Masz dzisiaj wolne popołudnie? – wydawało mi się, że widzę, jak wyrzuca z siebie szybko te słowa, zaciska kciuki i oczy, balansując po cienkiej linii czekania na odpowiedź.
- Jasne, przecież są wakacje. A co, chciałbyś coś zaproponować?
- Chyba żartujesz – usłyszałam śmiech. Ja też się roześmiałam, początkowe napięcie opadło, rozpoczęła się luźna rozmowa. – No ok., niech ci będzie. Trafiłaś za pierwszym strzałem. Intuicja czy intelekt?
- Doświadczenie – znowu roześmieliśmy się oboje.
- To co, o 16 pod Neptunem?
- Pod Neptunem? – potrzebowałam chwili, żeby skojarzyć. – Aa, tak. Ok. Jestem na tak. Będę.
- No to.. – zawahał się. – Do zobaczenia.
Uśmiechnęłam się ponownie, i nacisnęłam znów przycisk ze słuchawką, tym razem czerwoną. Poczułam, że muszę usiąść, i że rozbawienie ucieka ze mnie jak powietrze z dziurawego balonu, ustępując zdenerwowaniu i zmieszaniu. Odtworzyłam w myślach tą rozmowę, potem kolejny raz, i jeszcze następny. Rozmawiałam z nim całkiem swobodnie, czym byłam niesamowicie zdumiona – ja, wiecznie nieśmiała, nieufna w kontaktach z innymi pesymistka?
Chociaż była dopiero jedenasta, zerwałam się z miejsca i zaczęłam przygotowania. Takie głupiutkie, małe drobnostki – czy założyć bluzkę czerwoną, czy lepiej czarną – ale jakże dla mnie ważne. Może i nie uwierzysz, Pamiętniczku, ale, jakby na to nie spojrzeć, był to pierwszy raz, kiedy umówiłam się na randkę.
Było to co najmniej dziwne – nawet moja matka zaczęła się niepokoić, i parę razy pytała mnie, w jej mniemaniu dyskretnie, o chłopców. Pewnie dziwiła się, że żadnego nie przyprowadziłam jeszcze do domu, i zaczynała się zastanawiać, czy w ogóle jakiegoś znam. W końcu mam już siedemnaście lat, większość dziewczyn w moim wieku ma już za sobą, mniejsze czy większe, miłosne przygody. Ale ja nigdy o to nie zabiegałam, wystarczało mi towarzystwo dziewcząt, za każdym razem, gdy serce biło mi mocniej mówiłam sobie w duchu, że mam jeszcze czas, a poza tym – i tak nie miałabym żadnych szans w kontaktach z wybranym chłopakiem. Miałam po prostu.. zbyt mało wiary w siebie?
Nie do końca. Miałam zbyt mało wiary w ludzi.
Ale ludzie też we mnie nie wierzyli, kiwali tylko głowami i wzdychali, patrząc na mnie. A ja czułam się jeszcze mniejsza i mniej ważna, i starałam schować się w taki kąt, z którego nikt nie zdołałby mnie dostrzec.
I nagle – pstryk! Cała moja życiowa ‘filozofia’ legła w gruzach – wraz z jednym głupim telefonem. Nagle poczułam że chcę, naprawdę chcę być zauważoną, być popularną, być podziwianą – przez chłopców także. Że chcę, żeby w moim życiu coś się zdarzyło, o ile wcześniej unikałam wszelkich nowości i zmian jak ognia.
Dlatego punktualnie o 16 czekałam już, przygotowując w myślach odpowiednie odzywki i starając się maksymalnie rozluźnić, pod Neptunem.
- Cześć – zaskoczył mnie, podchodząc od tyłu. Natychmiast się odwróciłam, i znów, ogromnie tym zdenerwowana, poczułam, że się rumienię.
- Cześć – odwzajemniłam mu się tym samym, uśmiechając się niepewnie. – Gdzie mamy zamiar iść?
- Na spacer? – on też wydawał się nieco zagubiony, przytłoczony tym wszystkim. Gdzieś zniknęła ta jego charyzma, którą emanował w autobusie, ale wcale mi to nie przeszkadzało – wręcz przeciwnie, wyzwolił we mnie mój, jakże silnie rozwinięty, instynkt opiekuńczy.
- Ok. Może po prostu przejdziemy się trochę po Długiej?
Zgodził się, i po chwili szliśmy już powolnym krokiem (w końcu miał to być spacer), bo tej starej, gdańskiej uliczce. Nigdy wcześniej nie działał na mnie jej czar – dzisiaj pomyślałam, że nie ma chyba piękniejszego miejsca na ziemi, tak pełnego starej magii, wspomnień i historii – kamienice zdawały się opowiadać swoje dzieje, powietrze zawodziło, pełne wszechobecnego smutku, a ja czułam, że staję się częścią tego miejsca. A to miejsce – częścią mojego serca, której nigdy nie będę potrafiła z niego wyrzucić. Zostałam, czy tego chciałam, czy nie – związana z tą ulicą, z tymi ludźmi, z tą chwilą – zostałam na zawsze związana z nim.
- Jak ty właściwie masz na imię? – zadałam pytanie, które, o dziwo, przyszło mi do głowy dopiero teraz, po dobrej godzinie rozmowy.
- Jestem Kuba. A ty?
- Czy to ważne? – zaśmiałam się. – Możesz nazywać mnie Noną.
- Nona? Ładnie. Pasuje do ciebie.
- Naprawdę? Nie, bo będę się głupio czuć. Na imię mam Agnieszka.
- Nie. Dla mnie zawsze będziesz Noną.
Potem rozmawialiśmy jeszcze przez dobre dwie godziny, ale nie czułam, żeby czas się dłużył – wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że pędzi galopem, i ani się spostrzegłam, kiedy minęła siódma. Gdy spojrzałam na zegarek, z autentycznym żalem oświadczyłam, że muszę już iść – widać było, że on też żałuje, ale nie próbował mnie zatrzymać. Rozumiał.
Obiecałam, że będę w kontakcie, pod wpływem impulsu pocałowałam go w policzek, i biegiem rzuciłam się ku przystankowi. Nie zdążyłam zrobić nawet trzech kroków, gdy Kuba złapał mnie stanowczo za ramię, przytrzymał, i pocałował. Poczułam, że odpływam, i tak żegnaliśmy się chyba przez kolejne pół godziny – co chwilę odrywając się od siebie i, na przekór wszystkiemu, wracając.
Gdy wreszcie wróciłam do domu, wiedziałam, że był to najszczęśliwszy dzień mojego życia.
Widzisz, Pamiętniku.. to był dzień, w którym zostałam Noną. |
|